DANE
   HISTORIA
   LUDZIE
   JĘZYK
   KUCHNIA
   TURYSTYKA
   KSIĄŻKI
   FAQ
   SONDA
   INNE STRONY
   WIADOMOŚCI
   ARTYKUŁY
   KAWIARENKA
INNE
   O AUTORZE
 

Opowieść o islandzkiej codzienności

Króciutka książeczka, którą można przeczytać w przysłowiowe pięć minut. Składa się z dwóch odrębnych, jedna zaczyna się od początku książki, druga od końca, krótkich opowieści. Obydwie łączy jeden element, a właściwie osoba. Książkę powinno się zacząć czytać od końca, bo dopiero wtedy ma sens przeczytanie początkowej części. Całość jest niewątpliwie przede wszystkim bardzo subiektywnym, ale jak najbardziej oryginalnym portretem samej Islandii. Gdyby autor miał szczerze zareklamować wyspę turystom współczesnych biur podróży, nie wiele chciałoby skorzystać z jego oferty, a jeszcze mniej wyraziłoby zainteresowanie wydania dużych pieniędzy na podróż w takie miejsce. Islandia ma w książce jednak swój ukryty urok, który chyba można poznać tylko będąc na miejscu i który nie każdy może odkryć.

Pierwsza opowieść to prezentacja islandzkiej codzienności, szarości i prostoty. Wędrówka ku miłości i pięknu, która w niespodziewany i niewytłumaczony sposób kończy się nieszczęściem. Przeraża, że mozolny wysiłek wniesiony w życie może nagle i niespodziewanie się zakończyć. Pojawia się pytanie, po co to wszystko, ale jeszcze bardziej, dlaczego. Czy człowiek nie może tak naprawdę być szczęśliwy od początku do końca, cały czas? Czy naprawdę nie jest to możliwe? I czy rzeczywiście warto się ciągle trudzić czy po prostu dać sobie spokój z tym całym życiem? A może dzieje się tak tylko na Islandii? Być może na wyspie drzemią jakieś nieznane siły, które pchają ludzi w nieszczęścia, samotność, śmierć.

Te sprawy, niejako ciąg dalszy, porusza autor w drugiej (początkowej) części. Opowieść dotyczy pracy głównego bohatera w domu starości w Reykjaviku. Jest to jednak opowieść nie tylko skupiająca się na codziennych obowiązkach pracownika, ale porusza również zasadnicze aspekty dotyczące społeczeństwa islandzkiego. Autor przedstawia bardzo dziwne relacje rodzinne, jakie panują na wyspie, właściwie nie zrozumiałe dla polskiego czytelnika, ale niestety chyba dość popularne w Europie Zachodniej. Być może to właśnie dobrobyt, ale i prawie całkowite odosobnienie w tym dobrobycie wymusiły na Islandczykach takie postawy życiowe. Streszczają się one właściwie tylko do biernej egzystencji, której podstawą jest jakaś praca i nieustanne wydawanie pieniędzy na różne, najczęściej niepotrzebne rzeczy. Nie ma tu mocnych więzi rodzinnych nawet między najbliższymi członkami rodziny, wszyscy mieszkańcy wyspy tworzą zarazem jedną wspólną rodzinę, ale przez to również tracą tę prawdziwą bliskość. Może powodem tego jest również sposób powstawania nowych nazwisk na Islandii, które nie są kontynuacją danej rodziny, rodu, ale narodziny nowego człowieka tworzą nowe nazwisko, doprowadzając tym samym do niesamowitej obcości i samotności. Dlatego też bezużyteczne osoby starsze, na emeryturze są wysyłane do domów starców, większość jest chyba nawet przekonana, że taka jest właśnie kolej życia. Taka islandzka umieralnia. Człowiek jest tu całkowicie sam, skazany na permanentną samotność, czego nigdy nikt nie może zmienić. Jak wieczna klątwa.

Taki styl życia Islandczyków pcha ich również w odmęty niemoralności. Rozwiązłość seksualna to norma, wierność, to obce słowo. Modny i dość powszechny jest homoseksualizm. Anonimowość sprzyja dewiacjom. Samotność uniemożliwia pomoc. Najśmieszniejsze jest jednak to, że sami Islandczycy są świadomi swojego życia. I co? I nic. Może jednak jest coś przeklętego w tej wyspie, pogodzie, klimacie. A może wszystkiemu winne są tak naprawdę elfy i trolle.

Krystyna Sprońska

Dom Róży. Krýsuvík
Hubert Klimko-Dobrzaniecki
Wydawnictwo: CZARNE, 2006